Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ca sobie głowę bezpotrzebnie, przeto należy tę chwilę przyśpieszyć. Złudzeniami, amorami i poezyą człowiek żyć nie powinien.
Pan Sylwester postanowił przystąpić do rzeczy niezwłocznie.
Janio, siedząc w Zawadkach i patrząc w piękne oczy panny Jadwigi, ani się domyślał, że w tej samej chwili w Piotrowicach, ojciec kazał zawołać stangreta i wydał mu taką dyspozycyę:
— Zaprzęgniesz konie do wolanta, pojedziesz na Majdan i powiesz p. Janowi, że ja proszę, żeby tu zaraz przyjechał. Powiedz, że ja czekam. Rozumiesz?
— Rozumiem jaśnie panie, — odrzekł stary, wąsaty stangret.
Kiedy stangret odjechał, p. Sylwester udał się do swojej kancelaryi, usiadł przy biurku, oparł głowę na dłoniach i myślał. Układał w duchu odpowiednie przemówienie do syna. Miało ono być zwięzłe, nieubłaganie logiczne, oparte na praktycznym poglądzie na życie i obowiązki z niego wynikające. Nie spodziewał się, że tak prędko wypadnie mu tę kwestyę poruszyć, ale uznał za właściwe gasić ogień w zarodku, nim się rozszerzy i przybierze groźne rozmiary.
W zadumaniu tem przepędził z dobrą godzinę, dopóki nie usłyszał turkotu na brukowanym dziedzińcu. To właśnie stangret do Majdanu wysłany powrócił. Pan Sylwester wyszedł przed dom.
— Byłeś w Majdanie? — zapytał.
— Byłem, jaśnie panie.