Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w naszej okolicy, w promieniu czterech mil, wcale nie ma lekarza, można się więc spodziewać, że Ludwisiowi będzie się dobrze wiodło.
Rzekłszy to, roześmiała się na cały głos.
— Z czego pani się śmieje? — zapytał Janio.
— Nie mogę sobie wyobrazić Ludwisia w roli poważnego konsyliarza... Przypuszczam, że będzie bardzo komicznie wyglądał.
— Dlaczego?
— Nie wiem... Zawsze, gdy przychodzi mi na myśl, widzę go jako wesołego chłopca z potarganą czupryną, z wypchniętemi rękawami na łokciach, uganiającego się na polach, lub wdrapującego na drzewa, a teraz...
— Moja Jadwiniu, bardzo proszę, odezwał się Karpowicz, nie wyśmiewaj mojego jedynaka. Bardzo cię proszę. Powinnyście o tem pamiętać moje panny, że po mnie Ludwiś to jedyny wasz opiekun.
— Ależ ojczulku, my kochamy go bardzo, tylko nie umiemy sobie wyobrazić, jak będzie...
— No, to sobie nie wyobrażajcie. Ludwiś nie potrzebuje takich pacyentek jak wy...
Przy obiedzie także o Ludwisiu była mowa i o niedalekiej jego przyszłości. Pan Karpowicz miał już upatrzony dla niego domek w miasteczku, ma się rozumieć domek z ogródkiem, ponieważ Florcia, która miała z bratem zamieszkać, nie wyobrażała sobie, żeby bez ogródka dom się mógł obejść. Upatrzony domek ma pięć pokoi; na jednej stronie trzy, dwa na drugiej. Większą zajmie pan doktór. W pierwszym pokoju przyjmować będzie uboższych cho-