Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opłakuje. Gdzie drzewo rąbią, tam muszą lecieć wióry. Z masy mrówek wychodzących na robotę, znaczny procent do mrowiska nie wraca; z tysięcy pszczół, które po pyłek kwiatowy biegną, setki giną; a przecież tak mrowiska, jak ule, istnieją i są świetnym wzorem dobrze uorganizowanych społeczeństw. Kto nie ma dość siły, upaść musi, — jego miejsce zajmie inny, mocniejszy, a całokształt ogółu na tem skorzysta.
Czas stanąć na twardym gruncie, stąpać po ziemi, trzeźwym być, wyrzec się baniek mydlanych, niebieskich migdałów, zamków na lodzie i tego wszystkiego w ogóle, co się nazywa poezyą. Zbankrutowaliśmy na niej, więc dorabiajmy się na prozie. Serce pusty dźwięk; głowa i ręce grunt. Człowiek powinien wystarczać sam sobie, nie żądać nic od drugich i nawzajem nic drugim nie dawać. Powinien pracować wytrwale, a odpoczywać tylko dla tego, żeby nabrać sił do dalszej pracy.
Pan Sylwester dumny jest ze swego syna; — sądzi, że ugruntował w nim te przekonania, że szkoła niedostatku swoje zrobiła.
Ma powody tak mniemać, widząc, że Janio wstaje przed słońcem, kładzie się spać późno, wykonywa zlecenia ojcowskie nietylko z dokładnością, ale z precyzyą.
Cały dzień w pracy, jest na wszystkich polach gdzie robota; po kilka razy dziennie zagląda do zabudowań, ledwie z konia zsiadł, ledwie się posilił, już jest na bryczce, jedzie na inne folwarki.
Nie dość na tem: wstaje w nocy, bierze z sobą kilku fornali i jedzie na łąki obaczyć czy szkód w nich nie robią,