Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dopieroś przyjechał, już odjeżdżasz, czem obraziliśmy?
Janio tłómaczy się, usprawiedliwia napróżno, wreszcie po długich certacyach staje na tem, że koło północy wyjedzie.
W każdym razie zdąży na rano do domu, a noc będzie widna, gwiaździsta... Powietrze trochę się ochłodzi i pozwoli odetchnąć swobodniej po nużącym, upalnym dniu.
Panna Jadwiga jest tego samego zdania.
Dowody i argumenty piętrzą się jak owe bryły lodu, co podczas puszczania rzeki, natrafiwszy na opór, w ogromne góry rosną. Słaba opozycya ginie przed niemi. Janio przyznaje argumentom słuszność — zostaje i widzi, że ten akt poświęcenia przyszedł mu z dziwną łatwością.
Pan Marcin wydobył na przyjęcie gościa buteleczkę miodu, Janio ledwo w nim usta umoczył, ale czuje się upojonym. Jest szczęśliwy, nigdy w życiu nie było mu jeszcze tak dobrze.
Utrapiona północ przyszła prędzej, niż się jej spodziewał. Przyniosła z sobą gwiazdy i chłód; pierwsze rozsypała gęsto po niebie, drugi rzuciła na skrzydła letnich zefirów i zaprasza podróżnego do drogi...
Konie już czekają przed dworkiem.
Gospodarz żegna gościa serdecznie, dziękuje za już, prosi o jeszcze, zaklina, żeby nie zapominać o starym. Pani prośbę tę powtarza, dziewczęta wtórują nieśmiało...
Pożegnał je ściśnięciem dłoni, wsiadł na bryczkę, a zniecierpliwione długiem oczekiwaniem konie ruszyły w podskokach.