Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy się w gaju letnią nocą rozśpiewa — to się nigdy po mnie nie pokaże. Jużcić cieszę się, ani słowa, widząc jak żyto dojrzewa, jak kartofle kwitną, jak mi źrebię w stajni, albo cielę w oborze przybędzie; chętnie wstanę do dnia, chętnie będę do wieczora po polach deptał, z ludźmi się ujadał — i nazłoszczę się i nakrzyczę i naklnę co się tylko zmieści, ale też chętnie potem siądę wieczorem pod drzewem, kiedy ciepła noc przyjdzie, jasna i gwiaździsta, kiedy mgły nad bagnami się ruszą, kiedy się żaby rozrechoczą... chętnie siądę i patrzeć będę w niebo, w gwiazdy, słuchać różnych szmerów i głosów, choćby szczekania psów we wsi, choćby trajkotu młyna, co się nad strugą rozgadał, i jakiej chłopskiej pieśni, co po rosie z drugiej wioski nieraz dolatuje. Będę siedział, będę patrzył, będę słuchał, a nawet, śmiejcie się państwo ze mnie lub nie śmiejcie, ale pomodlę się w takiej chwili i westchnę nad swoją niedolą i jakaś otucha, nadzieja lepsza, do duszy mi wpadnie. Bo co tu dowodzić! jużcić człowiek w ziemi grzebie, ale oczy niekiedy w niebo podnosi, bo duchem, cząsteczką jest jakąś stamtąd. Dziękuję więc Niebu za lepsze chwilki w życiu, za gwiazdy, ciche noce, za wypoczynek, za tę ziemię dobrą, co darzy chlebem i kwiatami, za wszystkie dni przeżyte, choćby przecierpiane i przepłakane... za kochanie, za smutki, za pociechy, za nadzieje...
— Musiałeś pan szanowny długo się w śpiew słowików wsłuchiwać — przerwał p. Sylwester trochę złośliwie.
— A tak, panie dobrodzieju, tak... bo też i żyję już oddawna. Tyle tego ptactwa przy mnie wyśpiewało swoje i... pomarło... a piosenka przecie żyje i zawsze świeża, choć