Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ ojcze, na co tyle zachodu? To są moi koledzy, i niech mi ojciec wierzy, że na przyjęcie nie patrzą.
Pan Sylwester przerwał z niecierpliwością:
— Mówię ci: Każ zawołać człowieka, niech jedzie, odda kartkę i przywiezie co trzeba. Konia mego niech odda do stajni, a Piotrowi niech każe zaprządz do bryczki zaraz, i tą bryczką razem z Piotrem niech wraca. Zarazem niech przywiezie dla mnie jakie ciepłe ubranie; lękam się zaziębienia, a chcę u ciebie posiedzieć do wieczora.
— Zostanie ojciec?! — zawołał Janio z radością
— Tak, zostanę. Ponieważ ty nie chcesz bywać u mnie, przeto ja zacznę bywać u ciebie.
— Ojcze! przecież wytłómaczyłem się, podałem powód słuszny...
— Zapewne... ale ja chcę poznać twoich kolegów. Wszak nie masz nic przeciwko temu?
— Cóż znowu?
Janio wysłał człowieka do Piotrowic, p. Załuczyński powrócił do salki. Zaczęła się rozmowa ogólna, w której p. Sylwester z początku nader mały brał udział, słuchając tylko uważnie tego, co młodzi mówili; później wtrącał do dyskusyi swoje uwagi, wreszcie sam mówić zaczął:
— Weszliście, panowie — rzekł — na temat bardzo interesujący; mówicie o duchu czasu, o zagadnieniach społecznych. Macie racyę, że was te sprawy zajmują, bo są one ważne, najważniejsze. Człowiek rozumny podwójnem życiem żyje: raz, jako jednostka dla siebie, powtóre, jako członek społeczności, dla społeczności tej, dla jej dobra. Odkąd świat istnieje, zawsze powtarzała się jedna i ta sama