Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jakże, jaśnie panie, jest, jest. Właśnie wybierał się do Piotrowic, obiadu nie kazał gotować.
— Ach! wybierał się...
— Tak, jaśnie panie. Kazał zaprządz do bryczki. Maciek już nasmarował, już miał zaprzęgać, tymczasem słyszymy trąbkę... ktoś pocztą przyjechał, i musiał panicz zostać, bo jakże od gości odjechać?
— Któż to?
— Aż dwóch jaśnie panie.
— Znasz ich?
— Jednego znam, bo już tu parę razy był. Wysoki taki, podobnoć doktór; drugi zaś maleńki, cudaczny połamaniec jakiś. Nie był tu u panicza nigdy. Nie wiedziałam już sama, co zrobić... Dopieroż nie miało być całkiem obiadu, dopieroż znowu obiad i dla gości! Jezusie Nazareński! w takim domu służyć, gdzie pani nie ma, to już chyba bieda najgorsza na tym świecie.
Janio, chcąc wydać jakąś dyspozycyę, wbiegł do kuchni; ujrzawszy tam p. Sylwestra, stanął na progu jak wryty.
— Ojciec?
— Jak widzisz — odrzekł p. Załuczyński — twój ojciec we własnej osobie. Miałeś być dziś w Piotrowicach i nie byłeś. Sądziłem, że chory jesteś, i przyjechałem dowiedzieć się...
Janio pocałował ojca w rękę, i rzekł:
— Miałem być dzisiaj istotnie, pragnąłem stawić się, jak ojciec sobie życzył, w południe, i byłbym to uczynił, ale niespodzianie zajechali do mnie goście. Mają odjechać