Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

również Irenka, zaciekawiona tem niepraktykowanem w Piotrowicach zjawiskiem, patrzyła tylko na ojca. Półmiski odnoszono prawie nietknięte. Po obiedzie p. Sylwester zapalił cygaro, wypił kawę i zamiast, jak zwykle, udać się do swego gabinetu, został w stołowym pokoju. Chodził od okna do okna i patrzył w nie zaniepokojony. Wreszcie kazał zawołać stangreta.
— Osiodłasz mi konia, Piotrze — rzekł do przywołanego.
— Słucham jaśnie pana, a którego jaśnie pan każe?
— Tego, na którym zwykle jeżdżę.
— Człapaka?
— Tak. Osiodłaj zaraz i przyprowadź go tu przed ganek.
— Jedziesz mężu? — spytała pani.
— Głowa mnie boli, potrzebuję orzeźwienia, na pola chciałbym także spojrzeć...
— Czy ojczulek nie wybiera się do Jania? — zapytała panna Irena.
— Na cóż ci ta wiadomość potrzebna?
— Gdyby ojczulek pozwolił — rzekła z przymileniem, — to...
— To co?
— Kazałabym osiodłać bułaną i pojechalibyśmy razem.
— Wcale się do żadnego Jania nie wybieram — odrzekł szorstko.
Stary człapak czuł, że mu się dzieje krzywda, że zaszło coś wyjątkowego, że popełniają względem niego nie-