Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzisiejsze niespodzianki, że głowę tracę. Jakiegoż to gościa spodziewasz się mój mężu?
— Właściwie gość to żaden — odezwał się pan Sylwester — swój... Zdawało mi się, to jest zdaje mi się, że p. Jan przyjedzie z Majdanu; chciałem więc, żeby z nami zjadł obiad.
— Janio! dla niego takie zmiany?
— Cóż za zmiany? poczekamy godzinkę, wielkie rzeczy!
— A, mój mężu, jeżeli prosiłeś Jania, to przecież zna on doskonale zwyczaje naszego domu i wie, że o godzinie dwunastej obiad jadamy. Jest to nasz syn, i nie my do niego, lecz on do nas powinien się stosować. Nie widzę najmniejszego powodu, żebyśmy mieli z nim robić ceremonie. Spóźnił się, niech nie je, a przynajmniej niech nie je obiadu. Głodny nie będzie, bo znajdę przecie co mu podać, ale żeby rujnować dla niego cały porządek i ład domowy, to za wiele. Niegrzecznie to z jego strony; jeżeli go prosiłeś, powinien był przyjechać. Doprawdy, dziwię się.
— Ja go na obiad nie zapraszałem, ale miał tu być w pewnym interesie. W każdym razie do pierwszej poczekamy.
Pani Sylwestrowa bardzo była z tej zmiany niezadowolona; lecz przywykła do szanowania woli męża, zrobiła jak sobie życzył.
Godzina pierwsza wybiła, Janio nie przyjechał. Podano obiad, który przeszedł w milczeniu. P. Sylwester prawie nic nie jadł; pani, pod wpływem zdumienia także,