Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że zanadto jestem jej drogi, aby mogła pozbawiać mnie miłości rodziców i mienia, jakie kiedyś w przyszłości mnie czeka. Tak postępują ci bankruci zagrożeni ruiną, całe życie nękani i nie z własnej winy nieszczęśliwi; tak postępują owi biedacy, na zagładę i zatracenie skazani, ci niewolnicy lichwiarzy!..
Rumieńce występowały na twarz Jania, oczy zapłonęły gorączkowym blaskiem. Chciałby mówić, mówić długo, bez końca, wypowiedzieć wszystko co miał na sercu: boleść, żal, rozpacz prawie.
Pan Sylwester powstrzymał ten wybuch.
— Nie unoś się — rzekł. — Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony i sądzisz może zbyt porywczo.
— Porywczo?!
— Zapewne. Któż ci zaręczy, że w tem, co nazywasz szlachetnością, nie kryje się chęć mocniejszego zaplątania cię w sidła, że ci państwo za pomocą odmowy i stawiania przeszkód, nie chcą podniecić twego sentymentu i uczynić jego przedmiot o wiele droższym w twych oczach? Owoc zakazany od początku świata miał swoje powaby, zwłaszcza dla tych, którzy nad pasyami swemi panować nie są zdolni, którzy niebacznie czynią je głównym celem swego życia, zapominając o tem, że ma ono o wiele ważniejsze i poważniejsze strony.
— Myli się ojciec, rodzina Karpowiczów za dobre ma zasady i za wiele szlachetności, by się mogła do takich podłych sztuczek i podstępów uciekać.
— Chętnie temu wierzę, lecz proszę o dowody.
— Ach ojcze! dość spojrzeć mu w oczy.