Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

usuwa, wyczerpawszy wszelkie źródła kredytu, pod nieustanną groźbą wywłaszczenia, nie widząc znikąd ratunku, a nie mogąc liczyć ani na siły własne, ani na swoją pracę lub inteligencyę, jako jedynej deski ocalenia, czepia się myśli, żeby wydać córkę za mąż bogato i tym sposobem istnieć dalej bez troski. Nie widzę w tem nic a nic tak dziwnego. Prawie powszechną wadą naszą było i jest jeszcze, niestety! że zagrożeni w bycie, w istnieniu swojem, nigdy nie szukaliśmy ratunku sami w sobie, we własnej, choćby najcięższej pracy, w wyrzeczeniu się złych nałogów i przyzwyczajeń, lecz oglądaliśmy się na pomoc cudzą, lub na nadzwyczajne, cudowne wydarzenia. Anglik, niemiec, francuz, gdy mu bieda dokucza, gdy go gnębi, podwaja ilość pracy i zmniejsza o połowę swoją dzienną żywność. Jeżeli zajmował razem z rodziną trzy pokoje, przenosi się do jednego; jeżeli miał jakie przyjemności, to się ich wyrzeka; jeżeli pijał wino, poprzestaje na wodzie, — i tym sposobem nietylko wydobywa się z położenia krytycznego, lecz dochodzi do względnej zamożności, do dobrobytu. Przyzwyczajony od dziecka do pracy, zna jej wartość, zna wartość czasu. Polak przeciwnie, nawet mając majątek, mając wszelką możność dorobienia się i podwojenia tego co posiada, na przyszłość nie patrzy, czas trwoni i żyje nieoględnie, z dnia na dzień; a kiedy mu bieda dokuczy, kiedy roztrwoni co miał, wtenczas szuka ratunku w bogatem ożenieniu się, lub w wygranej wielkiego losu na loteryi, albo też, o samobójstwie myśląc, błąka się bez celu, patrząc w ziemię, czy skarbu zgubionego przez kogoś nie znajdzie, lub podnosi oczy w obłoki — podkreślam