Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na twarz Jania wybiegły rumieńce, zadrżał, ale wnet zapanował nad sobą.
— Przepraszam ojca — rzekł schylając się do ramienia p. Sylwestra — może odezwałem się niewłaściwie...
— Bardzo.
— Lecz sądziłem, że ojciec robi mi wymówki, i chciałem się usprawiedliwić...
— Nie robiłem żadnych wymówek; zaznaczyłem tylko fakt, żeś wczoraj nie był w domu obecny...
— Przepraszam powtórnie i słucham co ojciec rozkaże...
— Siadaj.
Pan Sylwester usiadł przy biurku, Janio naprzeciw niego. Mierzyli się wzrokiem. Obadwaj rozumieli, że będzie między nimi spór jakiś, walka. Obadwaj skupiali siły w milczeniu. Janio znał dobrze ojca i jego wolę niezłomną; p. Sylwester przeczuwał w synu charakter.
— Proszę cię — rzekł po chwili ojciec — trzeba pomyśleć o przyszłości i o losie...
— Zdaje się — rzekł Janio — że dzięki ojcu, mam los zabezpieczony...
— Na Majdanie?
— Tak...
— Zapewne, przynajmniej do czasu ekspiracyi kontraktu... no, ale to mało, mojem zdaniem...
— Mnie wystarcza, ojcze.
— Być może, ja jednak życzę sobie, żebyś miał więcej... Pojedziemy do Warszawy.
— Kiedy?