Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Głupiś ty! Durz kogo chcesz, ale mnie nie zdurzysz... nie!
— Co mam durzyć? zresztą ja już powiedziałem jegomości, że się porachujemy, że jegomość stratny nie będzie.
— Nie chcę! — krzyknął Rafał, uderzywszy pięścią w stół, aż wszystkie szklanki i butelki zadzwoniły. — Nie chcę i skutek!
— A co jegomość chce? — zawołał żyd i odskoczył od stołu.
— Słuchaj — szeptał Rafał, chwytając Mordkę za rękę i ściskając ją, aż w niej wszystkie kości zatrzeszczały.
— Słucham! Aj słucham! ale niech jegomość puści! Aj jegomość mnie rękę złamie! Dajno jegomość spokój, bo będę krzyczał gewałt! pfe dalibóg!
— Cichaj — rzekł Rafał, sadzając go na stoiku i nachylając mu się do samego ucha — słuchaj... ja tobie te trzysta rubli daruję, ja ci jeszcze więcej dam... co zechcesz ci dam! tylko... tylko powiedz co wiesz? coś widział? coś słyszał?
I kiedy tak nachylony nad żydem stał, to wszystka krew do twarzy mu zbiegła, białka oczu naszły mu czerwonością, właśnie jak u tego byka, co gdy się na pastwisku z drugim bykiem spotka, to łeb nachyli, pomrukuje, a nogą ziemię grzebie...
Straszny był, a żyd wejrzenia jego znieść nie mógł i oczami wystraszonemi po wszystkich kątach izby wodził, byle się tylko z tym przerażającym wzrokiem Rafała nie spotkać.