Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gać, wodzić jak niedźwiedzia na łańcuchu, że jej każdy chleba kawałek kością w gardle stanie i życie jej obmierznie... Próbant ja ci na te rzeczy, mój Rafale, próbant i znawca, bo się trybunałów różnych dość w mojem życiu napatrzyłem, a i sprawy, bywało, nieladajakie, ale wielkie sprawy miałem. I to ci pewnie wiadomo, bo jeszcze z lipowickich czasów pamiętasz, jako nieraz przy opiekuństwach, przy familijnych radach bywałem i trzeba było on grosz sierocki z ręku złych ludzi, jak nieprzymierzając psu z gardła gnat wyciągać.
— Po co wy mnie to wszystko powiadacie, Zacharyaszu?
— Obaczysz...
— Chyba po to, żeby we mnie jeszcze bardziej żal nurtował?
— Żal?
— A ma się wiedzieć że żal.
— Czego?
— A choćby i tej fortuny, o którą jak psi różne samozwańce zagryzać się mają.
— Fortuny? to ciebie, Rafale, najbardziej o fortunę żałość przenika?
— Albo co? To ja próżno tyle lat harował, orał, pracował, skąpił, a prawie, jak to powiadają, od gęby sobie odejmował, po to żeby obieżyświaty jakie przyszli, rozdrapali i zniszczenie uczynili... po to?
— Oj, Rafale, Rafale! ot, co to gadać. Wierzysz nie wierzysz, ja zdradą nie idę, podejściem nie podchodzę, kręcicielstwem nie kręcę. Prosty ja oto człowiek,