Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciężko, a gdy mógł ratować, to ratował szczerze i z gorącości serca.
W tej rzeczy, co mu młyńskim kamieniem na głowie legła, nic postanowić nie mógł, do czasu dopóki dobrze całej kwestyi nie spenetrował, a spenetrować było niełatwo. Trzeba było Rafała na spowiedź wyciągnąć, duszę jego przeniknąć, pomyślenie odgadnąć. Ale jak dobadać, jak przeniknąć takiego nurka, co tylko jak wilk z podełba łypie oczyma, a dobremu słowu przystępu nie da. Jak zmiarkować pomyślenie jego, jak wiedzieć, co się w jego sercu dzieje, kiedy on, chociaż zawsze mrukowaty a prawie dziki był, teraz w Latoszynie bardziej jeszcze sposępniał i zdziczał.
Od ludzi całkiem stroni, w domu mało co jest, ciągle się tylko z żydami, a najbardziej z Mordką, włóczy, a jeżeli parę dni we wsi pobędzie, to więcej w lesie ze strzelbą, aniżeli w chałupie, jak Bóg przykazał, przesiedzi.
Zhardział szlachcic tak, że jak to mówią, bez kija i nie przystępuj do niego, a w oczach mu takie ognie paskudne migocą, jakby od Lucypera samego węgli na podpałkę pożyczył.
Niewiadomo zkąd mu nagle ta fantazya do polowania przyszła, ale rozmiłował się w niem okrutnie; nawet pieska sobie aż z trzeciej wsi sprowadził, który był całkiem po sobie czarny, a podpalany na pysku, zwierzynę zaś gonił żałobliwym głosem, skomląc, właśnie jakby kto płakał. Już to, po sprawiedliwości mówiąc, pies był z psów, prawdziwy, całkiem myśliwskiego rodu, bo i uszy miał kłapciaste i pysk szeroki, a na-