Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słówko, żebym ręce i nogi połamał, żebym najnaglejszą śmiercią umarł, żebym w tę świętą ziemię wrósł po sam pas!...
— Nie przeklinaj się, ośle jeden, tylko mów!
— Powiadam tedy, wielmożny prezydencie, jak przed ojcem rodzonym, że wypiliśmy nie po trzy, tylko po sześć.
— Ale ta kobieta?
— Właśnie, że ta kobieta nic nie wypiła, ona stojała sobie przy furze, na ludzi się gapiąc, zwyczajnie oto jak taka wiejska kobieta.
— A cóżeś ty tam robił?
— Ja, panie prezydencie do domu szedłem, bom się bojał. Miałem w kieszeni dwadzieścia ośm rubli i złotych trzy za krowę i bojałem się z takiemi pieniędzmi na mieście być, chciałem tedy żonie, na ten przykład, oddać — tymczasem idę, patrzę... patrzę, aż ten oto młody panicz idzie sobie między furami. Spokojnie sobie szedł, całkiem spokojnie, zaprzysiądz na to mogę, niech sam Berek przyświadczy.
— Oj, oj, wielmożny panie prezydencie, mogę przyświadczyć, na moje sumienie, co tak spokojnie sobie szedł jak panienka, dalibóg.
— Niech Baranek gada! proszę nie przerywać, już ja każdego zapytam.
— Tak — ozwał się znowu Baranek — on sobie szedł spokojnie i przystojnie, a ta, panie święty, kobieta, wytrzeszczyła na niego oczy jak ropucha i patrzy. On nic. Tymczasem ona do niego. On pyta, co