Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tatulo jeżeli zły, to krzyknie, pięścią w kark ciekawego uderzy, do gęsi odpędzi — ale jak się trafi, że tatulo dobry jest, a jeszcze w zimie wieczorem, albo przy święcie — to gada.
Gada, a dzieciak przycupnie pod piecem, oczy jak młoda sowa wytrzeszczy i słucha. Kartofle mu ostygną, ale on nic nie pyta, wciąż słucha i sen nawet go nie zmorzy.
Tak to, bywało, dziadek powiadał ojcu, ojciec znów synowi dziadkowe gadanie powtarzał, a tamten je z kolei swoim dzieciom oddawał; że zaś każdy coś od siebie dorzucił, więc to opowiadanie szło jak ów pielgrzym, który sobie co roku do opończy nową łatę przyszywał — tak, że po latach opończy już poznać nie było sposobu...
Pod strychami rdzewieje stare żelaztwo, a w domach poszukawszy, znalazłby papiery ciekawe.
I jakie jeszcze papiery!
Jedne pożółkłe, bardzo dawne, z pieczęciami wielkiemi, które czas już zniszczył i pokruszył, po łacinie pisane — inne zaś opatrzone stęplami z nowszej epoki. Są to archiwa rodzinne; nadania, dokumenty, pozwy i wyroki — a tych ostatnich najwięcej, bo „panu bratu“ do procesu aż się oczy śmieją.
Ongi, ongi, tak dawno, że już tego nikt spamiętać nie może, na miejscu dzisiejszej szlacheckiej wiosczyny był dwór jeden i szlachcic w nim jeden — a ziemi dokoła, a boru, a łąk, jak człowiek okiem zasięgnął!
Błogosławił Pan Bóg szlachcicowi, dał mu dorodnych synów i córek kilka, a szlachcic majątku z sobą