je przy samej wardze przystrzyga, drugi rad je do góry zakręca.
Na jednej ziemi wzrośli, jednym się chlebem żywią, jedną prawie sferę pojęć mają — a przecież tak mało podobni do siebie.
Wieków to dzieło.
Pan brat fantazyę swoją ma, bo wie, że pradziad jego wojewodom był równy, choć im się kłaniał do ziemi; że na sejmiki jeździł, szerpentynę na sznurkach mając u pasa.
I to „pan brat“ wie także, że gdyby wszystkich swych pradziadów ze świętej ziemi wykopał, gdyby ich spróchniałe trumny pootwierał, toby znalazł tam i mitry pleśnią wieków pokryte i buzdygany zardzewiałe i pieczęcie...
Niewiele to dziś warto, co prawda; chleba stare honory nie dadzą — ale przecież niekiedy i wspomnieć miło.
W starym pancerzu żelaznym dziś kwoka wysiaduje kurczęta — i pancerz można nazwać teraz kurzem gniazdem, lecz zawsze to pancerz.
Na strychu wala się zardzewiałe strzemię i ostroga wielka, o trzech kolcach, po szwedach — zwyczajnie stare żelaztwo bez użytku.
Ktoby tam dziś zabiédzoną kobylinę strzemionami obwieszał, ktoby z jej boków obitych, rajtarską ostrogą krew puszczał?... ale czasem zdarzy się, że dzieciak na strych zajrzy, że taką osobliwą rzecz znajdzie — to się zaraz i pyta: „a co to, tatulu, a na co?“
Zwyczajnie dzieciak ciekawy.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/12
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.