Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wuj się Rafałowi, gdzie jemu tam do roboty, on ma iusze rzeczy w głowie.
— Co mam, to mam, to mi wolno.
— Tak, tak, wolno ci, mój braciszku. Sprawiedliwie stoi w Piśmie jako dwom Bogom służyć nie można. My gospodarze do żniwa sobie idziemy, a ty, Rafale, co innego...
— Co ja innego mam być?
— A to... widzisz... albo ja wiem co ty jesteś? ale nie gospodarz. Gospodarze świąt nie gwałcą, po nocach się z żydami nie włóczą, zgorszenia drugim nie czynią...
— Ej, Pietrze! — zawołał Hulajdusza — wolej ty gębę stul, bo cię znieważę... sumiennie powiadam, że znieważę!
— A ja Pietra nie dam — wtrącił się Milczek — spróbuj go tylko palcem trącić! Pieter nabożny, sprawiedliwy człowiek, a ty... ty cygan jesteś i już!
Rafał wstał z ławy i szedł ku Milczkowi z pochyloną głową, z rękami wysuniętemi naprzód, przychylił się, przykurczył i tak się cały zbierał, jak wilk kiedy na pastwisku koniowi do gardła chce skoczyć... i byłby się z pewnością rzucił i poszłaby bitwa zawzięta, bo i Milczek okrutnie do tego ochotny był, gdy wtem od Piotra dziewczynka nadbiegła i ledwie dech mogąc złapać, krzyknęła:
— Tatuniu! tatuniu! szczęście! szczęście! lećcie-no co żywo, lećcie duchem, bo mama nie wiedzą co robić?