Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak sobie, odrzekł artysta z miną człowieka, który jest już przesycony i znudzony objawami uwielbienia ze strony ziomków.
— Mój Boże! — odezwała się Andzia — pan sobie nic nie robi z tych oznak zachwytu?
— Proszę pani — odrzekł półgłosem, — czasem jedno słówko daje więcej zadowolenia, aniżeli okrzyki tłumu.
Andzia spuściła oczy.
— Olesiu — odezwała się pani Petronela, — powiedz mi, ile też ci płacą za to komedyanctwo?
— Ach! jaka mama prozaiczna! — zawołała Mania. — Chłopiec tylko co ze sceny zeszedł, jeszcze rozentuzyazmowany, pod wpływem gry i powodzenia, a mama pyta: ile mu za komedyanctwo płacą? Przecież Oleś nie jest komedyant, lecz artysta!
— Proszę! nie wiedziałam.
— Mama także jest artystką muzyczną, a nikt nie nazywa mamy podwórzową harfiarką.
— A cóż tak obstajejsz za Olesiem? Czy go nazywam komedyantem, czy artystą, na jedno wyjdzie! był, jest i będzie sumogrado; uczyć się nie chciał, ojca nie słuchał... Mógłby być do tej pory człowiekiem, a jest niewiadomo czem. Bardzo cię proszę, nie ciągnij mnie za rękaw; prawdomówna jestem, i czy w oczy, czy za oczy, nietylko jemu, ale i każdemu śmiało powiem, co mam na myśli.
— Ależ mamo, on słyszy — szepnęła Józia.
— To bardzo dobrze. Od tego ma uszy.
Obawa Józi była płonna. Ostatnie wyrazy wypo-