Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, to ja pójdę, odpocząłem już cokolwiek po tem zmęczeniu, wracam do domu. Niechże Andzia powie mamie, żem tu był, że jak zawsze, wszystko porzuciłem i nie zwłócząc, na pierwsze wezwanie przybiegłem.
— Powiem, a jakże. Zresztą czyż mama nie wie, jaki p. Faramuziński poczciwy i uprzejmy dla nas.
— Dobrze, że mi Andzia przynajmniej to przyznaje. Do widzenia, mogłaby też Andzia podać mi rączkę na pożegnanie.
— Choćby i obie — rzekła z uśmiechem.
— Tak to lubię, Andzia powinna mnie zawsze poczciwie witać i poczciwie żegnać, bo ja Andzię na ręku nosiłem i kocham Andzię i dobrze Andzi życzę.
— Do widzenia... Ach! — zawołała, gdy Faramuziński już wyszedł — nareszcie! Ten dziad utrapiony najmniej pół godziny tu siedział...
Spojrzała w lustro, poprawiła włosy, rzuciła pęk kluczów do kuchenki i zamknąwszy mieszkanie, wyszła na ganek. Z otwartego lufcika wychyliła się główka bladej, jasnowłosej dziewczyny.
— Dzień dobry Maniu — rzekła Andzia.
— Dzień dobry Andziu, może zajrzysz do nas.
— Owszem.
Na drzwiach, za któremi zniknęła Andzia, przybita była, przez jakiegoś kaligrafa-amatora wysztychowana kartka, a na niej wśród zawijasów i floresów nazwisko: „Petronela Kubik“.
Pani Kubikowa od lat dwudziestu zajmowała mieszkanie w domu № 000. Sprowadziła się jeszcze