Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak jak wszystkie. Dotychczas jeszcze się ani razu nie przewrócił; nie zauważyłam też nigdy, żeby stanął kiedy dachem na ziemi, a piwnicami do góry.
— Andzia się śmieje, sama nie wie z czego! Andzia się na tem nie zna. Andzia jest dziecko, Andzia się jeszcze nie dawno lalkami bawiła. Co to za gadanie! dom stoi, ale jak stoi? ile kłopotów sprawia, ambarasu, ile potrzebuje reparacyi! Żeby sądzić o czem, trzeba się przedewszystkiem znać...
— Być może... Wierzę też w to, że pański dom nie przyczynia żadnych kłopotów, zawsze jest nowiutki, czyściutki, nie wymaga reparacyi... Co to za przyjemny i szczęśliwy dom. Zazdroszczę mu doprawdy!!
Pobiegła do kuchenki i wziąwszy ztamtąd pęk kluczy, zaczęła niemi pobrzękiwać.
— Co Andzia będzie z temi kluczami robiła?
— Na górę mam iść... Widzi pan — dodała — żeby tu był gospodarz, zarazby pobiegł na górę, pomógł zdejmować bieliznę i układać ją w kosz... prawda panie?
— Nieprawda... do mężczyzn takie drobiazgi nie należą.
— Mój Boże! a ja myślałam, że gospodarze wszystko umieją.
— Niech-no Andzia ze starszych nie żartuje, bardzo proszę.
Dziewczyna znów kluczami brzęknęła, stary kawaler podniósł się z krzesła.
— Andzia się spieszy? — zapytał.
— Trochę.