Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niu. Nie narzucał jej się, nie mówił nigdy o swoich uczuciach, a przecież nie mogła wątpić, że jest do niej przywiązany szczerze i bezinteresownie.
Człowiek taki zasługuje na szacunek i sympatyę... Czemuż nie poznała go wcześniej! Pokochałaby go niezawodnie... a dziś! Dziś to niemożliwe. Zawiedziona i rozczarowana, postanowiła, że nikogo kochać nie będzie, że przejdzie przez życie zamknięta w sobie, samotna, z goryczą w sercu i żalem... Postanowienie to ma być silne i niewzruszone, jak opoka. Tak sobie przyrzekła i przyrzeczenia dotrzyma, choćby się świat miał zapaść. Wprawdzie myśli niekiedy o panu Franciszku, myśli nawet bardzo często, ale od myślenia do kochania daleko. Lubi jego towarzystwo, to prawda, jest mu życzliwa, smutno jej gdy go nie widzi, ale to wszystko nie jest miłość, nie! Swoją drogą przykro jej, że odjechał; miała mu za złe, że z pożegnaniem nie przyszedł; radaby, żeby jak najprędzej powrócił: myśli o nim... Cóż to znaczy? Nic, przyzwyczajenie; kto wie, czy nie byłoby jej równie przykro, gdyby Faramuziński na długo odjechał. Zapewne, ale łatwiejby to zniosła; dla tego, że Faramuziński jest czasami nudny i lubi zrzędzić, a pan Franciszek, zawsze ma humor pogodny i przyjemny sposób mówienia; głos bardzo mile brzmiący, i powierzchowność...
Wzięła książkę do ręki i zaczęła czytać, ale nie szło jakoś; myśl wracała znowu do pana Franciszka.
Fabrykant radby oddać mu córkę, dla czegożby nie? Faramuziński powiedział, że ta córka jest bardzo