Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



IX.

Posępna, szara jesień, rozpoczęła swe panowanie. Po nad wieżycami Warszawy wlokły się ciężkie chmury, drobny deszczyk mżył bez przerwy, prawie od tygodnia.
Domy były mokre i brudne, na ulicach błoto, dorożki z podniesionemi budami toczyły się po bruku, a nad przechodniami pieszymi, którzy bez względu na niepogodę biegli po oślizgłych chodnikach, unosiły się parasole, niby stada czarnych nietoperzy z rozpostartemi skrzydłami.
Od tygodnia nie widziano słońca; deszcz, niby mgła gęsta, trzymał miasto w półmroku; o trzeciej po południu już zapalano światła. Był czas nieznośny, w którym opuszcza ludzi energia i humor, a natomiast znudzenie i senność panuje.
Dom № 000, z wiosną pomalowany na szaro, teraz zmoczony przez deszcz, zdawał się prawie czarnym; na dole szewcy pracowali przy lampie, sklepiczarka również światło musiała zapalić. Zrobiła to