Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie przed samem już odejściem pociągu przyszedł pan Franciszek i ofiarował Andzi bardzo ładny bukiet. Podziękowała obojętnym ukłonem i położyła kwiaty na ławce w wagonie. Faramuziński przyrzekł, że panie odwiedzi, i że od czasu do czasu doniesie co w domu słychać.
Gdy pociąg ruszył, wujaszek z siostrzeńcem powrócili do miasta. Nie wiele rozmawiali z sobą, gdyż młodzieniec był smutny i do gawędki wcale nie ochoczy. Zdawało mu się, że z chwilą odjazdu Andzi, cały świat sposępniał, że zrobił się szary i pusty.
Faramuziński żartował, śmiał się i pocieszał zakochanego:
— Nie zwieszaj głowy — mówił, — nie upadaj na duchu, czekaj. Nieboszczyk twój dziadek, a mój ojciec, mówił, że mam zdolność do dyplomacyi, i zdaje mi się, że nie był w błędzie. Przekonasz się o tem w krótkim czasie. Robię co mogę, zabiegam, toruję ci drogę do szczęścia. Jeżeli się uda, będziemy tryumfowali obadwaj. Ty i ja; przekonasz się.
Proszony, aby bliżej plany swoje określił i powiedział na czem mianowicie owe dyplomatyczne zabiegi polegają, uczynić tego nie chciał.
— Dowiesz się w swoim czasie — odrzekł, — słowa do rezultatu nie prowadzą, trzeba czynu. Podobno tak powiedział Napoleon I, którego prześliczną figurkę z bronzu widujesz u mnie na biurku. On nie lubił dużo mówić, i ja tak samo. Czyn to grunt.
Chcąc wielkiego czynu dokonać, Faramuziński