Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dam, że na plotki plunąć! bo prawdy w nich nie ma, jeno sam fałsz.
— Jużci pewnie — rzekł Mateusz, kiwając głową — macie wy Józefie dość za swoje z babami, a ja zaś krzyż pański z moim dziadem.
— No?
— Powiadam wam sprawiedliwie, że coś złego do niego przystąpiło. Od tygodnia jest jak odmieniony.
— Co znowu?
— A dyć mówię, czy go kto urzekł, czy mu jakie zadanie zadali, czy się blekotu najadł, dość, że ani go poznać. Pewnikiem zły duch w niego wstąpił, bo wszystko robi opacznie. Tyle lat jestem, a nic takiego nie bywało...
— W czem się odmienił?
— We wszystkiem. Dawniej, bywało, o siódmej rano wstawał; teraz o dziesiątej śpi jak zarznięty, że się dostukać nie można. Spać kładł się wcześnie, przed dziesiątą regularnie przychodził, rzadko kiedy trzeba mu było bramę otwierać, teraz często o świtaniu wraca i pośpiewuje sobie, a jakże! rurę na głowie ma na bakier, a wczoraj taki był rozbrykany, że mi dziesiątkę w garść wcisnął, nie jak gospodarz, ale jakby jaki pan. Powiadam wam, Józefie, że go chyba urzekli.
— Bo i nie co, mało to uroczliwych chodzi!
— Dawniej, bywało, lubił się ustroić, bo i ma w co, taki bogacz! ale stroił się w niedzielę, we święto, do kościoła, czy na spacer, jak ludzie; — teraz ledwie oczy otworzy, ledwie wstanie, zaraz przed lustrem zasiada, goli się, biały proszek na gębę sypie, włosy szu-