Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

waksem pachnącym smaruje. Toć patrzę własnemi oczyma, bo przecież sprzątam w pokojach. Zmiarkować nie mogę co w tem za sztuka... czyby?... ale nie! do tej pory był stateczny, nic się po nim złego nie pokazywało.
— Moi kochani — rzekł Józef — bywa rozmaicie: inszy się za młodu wyszumi, a na starość spokojny — inszy znów będzie za młodu mruk, a na starość rozpuści się jak dziadowski bicz.
— Tak, to tak! — rzekł z westchnieniem Mateusz — i w pańskim stanie i w naszym. Pamiętacie Wawrzka Kozła, jaki był za młodu gospodarz, a potem...
— Pamiętam, pamiętam — odpowiedział Józef i spojrzał ku wschodowi, jakby wzrokiem szukając za Wisłą, daleko, daleko, swojej Dziurawej Woli, która się wśród podlaskich piasków rozsiadła.
— Ej, Mateusie — rzekł, — już latoś naród nie może narzekać, żniwa piękne, deszcz rzadko kiedy przeleci... Pewnie w naszych stronach jęczmień teraz zbierają.
— Wiadomo.
— A żyto już chyba w stodołach; widzi mi się, że latoś piękne musi być, choć i na lekkim grunciku.
— Lekki czasem wdzięczniejszy. Ciekawość, jak kartofle pokazują?
— Powiadał wczoraj chłop na targu, że pod Warsiawą niezgorzej. Może prawda, a może i łgał.
Rozgadali się ziomkowie o kapuście, o sianie, o Dziurawej Woli. Przypomnieli dawne czasy, braci