Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszły do drugiego pokoju, a podczas roboty, Wanda szepnęła Mani:
— Powiem ci coś bardzo, a bardzo przyjemnego.
— Cóż?
— On tu dziś będzie, między ósmą a dziewiątą.
— Nie wiem o kim mówisz.
— Nie udawaj, moja Maniu; zdaje mi się, że przynajmniej ze mną możesz być zupełnie szczerą.
— Ale...
— Będzie napewno. Wczoraj spotkał mnie na ulicy i dopytywał bardzo troskliwie o twoje zdrowie. Chciał także wiedzieć, czy mama twoja jest już w Warszawie.
— A cóż mu po tej wiadomości?
— Bywać chce u was. Przyznaj się Maniu, kochasz go?
— Nie!
— Przypuśćmy, że tak nie jest, w takim razie powiedz dla czego się rumienisz, gdy przyjdzie, a smucisz, gdy go długo nie widać?
— Zdaje ci się tylko...
— Mnie trudno wywieść w pole, mam dobre oko.
— Choćby mnie nawet pan Zygmunt obchodził, choćby cokolwiek zajmował, to jeszcze potrafiłabym nakazać sercu milczenie, ze względu na ciebie, moja Wandziu.
— Dajże pokój.
— Zanadto wiele doznałam od ciebie dobroci i życzliwości.