Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zmuszam cię do roboty, odpocznij sobie; mogę przyjąć jeszcze jedną pannę.
— Nie rozumie mnie mama. O co innego mi idzie. Ja się nie skarżę na szycie, jako na pracę, lecz na to, że pochłania nam ona bezpowrotnie tyle czasu. Wszystkim oddajemy ten czas, a nie mamy go dla siebie. Nie bywamy nigdzie, nie bawimy się — a ja jeszcze za wygranę nie dałam. Pragnę mieć choćby kilka dni wesołych przed śmiercią.
— Będziesz je miała w poście.
— Dziękuję; może mi mama każe grać w cenzurowanego, lub w pana pastora. Kłaniam uniżenie. Jeżeli mówię, że chcę mieć kilka dni wesołych, to mam na myśli taniec. Tak wybornie bawiłam się w dniu moich urodzin — i Mania także.
Mania pochyliła głowę nad robotą.
— Chodź ze mną — rzekła Wanda — pomożesz mi upinać suknię tej okazałej pani z Wspólnej ulicy. Szyk damulka, sądzę, że ona waży chyba z pięćset funtów. Siedemdziesiąt centymetrów w pasku, zachwycająca figurka!
— Podobno ślicznie tańczy — wtrąciła pani Zofia — słyszałam od pana Józefa, który bywa u tych państwa, że wyjątkowo tylko można spotkać tak wyborną i lekką tancerkę.
— Ha! ha!
— Nie śmiej się, osoby takiej tuszy podobno świetnie tańczą.
— No chodź, Maniu — zawołała Wanda — pomóż mi poupinać tę powiewną istotę.