Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc wrócę do pani Zofii?
— Wrócisz, moje dziecko: wszędzie będzie ci lepiej, aniżeli tutaj...

. . . . . . . . . . . . . . . . .

Wieczorem Mania opuściła stanowisko lektorki, a przywitawszy matkę, Edzia i młodsze rodzeństwo pobiegła natychmiast do pracowni.
Pani Zofia i Wanda powitały ją radosnym okrzykiem i serdecznemi uściskami. Wypytywaniom nie było końca.
Wanda dziwiła się, że ojciec, który przed niedawnym czasem żądał, aby Mania ten obowiązek przyjęła, obecnie sam ją ztamtąd odebrał. Mania nie umiała na to odpowiedzieć. Pani Zofia przerwała ten dyskurs.
— Moje kochane — rzekła — nie macie nad czem rozmyślać... Widać ojcu Mani polepszyło się trochę pod względem materyalnym.
— Tak, proszę pani — rzekła Mania — ojciec wraca do swojej dawniejszej posady przy węglach.
Tego wieczoru jeszcze przyszedł pan Zygmunt. Obecność Mani w pracowni była dla niego niespodzianką. Nie potrafił ukryć swej radości, a kiedy koło dziesiątej odprowadzał Manię do domu, zdobył się na odwagę i wyznał jej swoje uczucia, oraz prosił o pozwolenie, aby nazajutrz mógł przyjść i oświadczyć się o jej rękę rodzicom.
Stało się tak szybko, tak nagle, że Mania, aczkolwiek spodziewała się, że może kiedyś do tego wyznania przyjdzie, na razie nie mogła się zdobyć na odpowiedź. Dopiero na nalegania szepnęła: «tak» i zapłoniona pobiegła na górę do matki.