Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprzedający obliczają się, likwidują krótkotrwałe spółki, na przeciąg kilku godzin, na jedną niewielką tranzakcyę zawarte. Kilkunastu złożyło się na kupno jakiejś starej tandety, sprzedali ją zaraz i teraz groszowym zyskiem się dzielą. I kłócą się przytem, przeklinają nawzajem, szarpią, dopóki do porozumienia nie dojdzie. Tu walka o byt, wyraźniej się, niż gdzieindziej maluje, i, prawdę rzekłszy, nie o byt się ona toczy, ale o milionowe bytu cząstki, o wartość dzwonka śledzia, cebuli, lub funta chleba czarnego. Mają swoich szermierzy i bohaterów, owe nieustanne zapasy o grosz, toczone w błocie, stęchliźnie i zaduchu. Ta targowica pociejowska, to niby rola, na której codziennie grosze i trojaki sieją i codziennie grosz z grosza zrodzić się musi i z tego grosza znów grosz i tak ciągle bezustanku, bez końca. Mózgi się na to wysilają, nogi biegają, gardła wrzeszczą, od świtu aż do późnej nocy.
I teraz oto z głębi ogromnego podwórza, z mroków wilgotnych, wysuwa się chuda, jak szkielet szkapa, ciągnąca wóz starem naładowana żelaztwem. Ciężkie koła turkoczą po nierównym bruku, żelazo zgrzyta na wozie, szkapa z wysilenia i pod razami bata stęka. Będzie na tem żelastwie zysk drobny, wspólnicy nim się podzielą i nazajutrz znów się po mieście rozbiegną, znów innej starzyzny nazwłóczą i tak codzień, codzień.
Stary żyd prawdę powiedział: człowieka w wyszarzanym paltocie od siebie nie wypuścił. Obniżał cenę po kilka rubli, po pół, przysięgał na wszystko, że ma mały zarobek, że nic nie zys-