Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała, zamiast skończyć naukę, mieć swój własny niezależny kawałek chleba. Nie! Maniu, ja tego nie rozumiem i nie zrozumiem, choćbyście mnie wszyscy przekonywali, że się mylę.
— Wandziu — rzekła pani Zofia — co do mnie, ja ciebie rozumiem i zdanie twoje podzielam.
— A widzisz Maniu — rzekła Wanda — mama to samo powiada.
— Przepraszam, pozwól mi dokończyć.
— Owszem, ja nie przerywam.
— Ażeby wyperswadować państwu Kwiatkowskim, żeby Mani do obowiązku nie oddali, trzeba innych argumentów, niż nasza życzliwość i dobre chęci. Należy wejść także w ich położenie. Oni w gruncie rzeczy nasze zdanie podzielają, lecz nie mają wyboru. Im chodzi o byt. Wiesz dobrze, że pan Kwiatkowski zajęcia od dość dawna niema.
— Niestety, tak!
— Nie dziw się więc, że ratować się chce, nie dziw się moja Wandziu. Każdy na ich miejscu to samo by zrobił.
— Prawda to, moja mateczko, ale w takim razie gdzież są owe argumenty, o których wspominałaś przed chwilą, i czy my, to jest, ty mamo, potrafisz je wynaleźć.
Pani Zofia uśmiechnęła się.
— Do pewnego stopnia przynajmniej starać się będę o to.
— Ale co?
— Ha, pójdę do państwa Kwiatkowskich, sprobuję, może ich przekonam.