Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze dwie godziny chłop przesiedział na kamieniu, potem wstał i chwiejnym krokiem ku domowi się powlókł.
Dziwna rzecz, jak go dzisiejszy dzień zmordował. Nie robił więcej niż zwykle, a doznaje takiego bólu, jak gdyby mu kto grzbiet kijem wyłomotał. Nogi drżą pod nim, a głowa ociężała, zda się, że ją wielki kamień przywalił.
Kiedy Rokita do domu powrócił, była już blisko północ. Nie wchodził do izby, tylko wprost do stodoły poszedł, rzucił się na słomę i zasnąć próbował.
Sen nie przychodził jednak; dopiero przed samym świtem przyniósł upragniony spoczynek.
Tej nocy w Czarnembłocie także długo nie spano. W wielu oknach migotały światełka, a po ulicach i po rynku snuły się gromadki obywateli, bardzo zajętych, podzielonych na grupy, zozmawiających z gestykulacyą niezmiernie ożywioną.
Na progach domostw siedziały kobiety i one, podzielając oburzenie swych mężów i braci, wzdychały ciężko i miotały przekleństwa.
Księżyc pełny świecił z wysokości, obywatele więc mogli przechadzać się śmiało, bez obawy wpadnięcia do rynsztoka, lub kałuży.
Największa grupa zgromadziła się około Jankla Basa. Mąż ten poważny, tuszy okazałej, z szeroką,