Strona:Klemens Junosza-Chłopski mecenas.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Marcinowa.

A ty zbereżniku jakiś! Boga nie boisz się chyba? Żeby taki chłop równy ludu chciał się wieszać — cóż to ci się stało, żebyś ty przykazania Bożego nie pomnąc, puścił się na taki rozpust i duszę na zatracenie podawał!

Migalski — Dębiński — Marya — zbliżają się do Franka, który zdejmuje czapkę i kręci ją w ręku.
Migalski.

Cóż ci to mój chłopcze, powiedz nam, może ci będziemy w czem pomocni.

Franek.

Ej, gdzie tam...

Marcinowa.

Ot, gadaj głupi, państwo dobrzy, może ci i akuratnie co poradzą — bo ja też nie warszawska, jeno jestem aż z pod Sochaczewa....

Franek.

A no kiedy tak mówicie, moja kobieto, bo uważam że wy też z wiejskiego narodu — to powiem: Ojciec mój był bogatym gospodarzem, tutej we Psiej Woli, i znowu drugi gospodarz Michał żył z nim po sąsiedzku — a ony Michał ma znowu dziewuchę.

Marya.

W której ty się pewno kochasz, biedny chłopcze?

Franek.

Kajtam żeby ja się kochał, ja niby ją to....

Marcinowa.

Krótko gadając, masz się ku niej.

Franek.

A juścić.... ale ojcowie się raz przemówili i było by się zgodnie skończyło, aż tu przyszedł do mojego ojca Drapiszewski i powiada: skarż tamtego do sądu....

Dębiński.

A cóż to za Drapiszewski?.