Strona:Klemens Junosza-Chłopski mecenas.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcę, a jak mi będzieta zapiekali, to się wam pokłonię i pójdę w służbę, gdzie oczy poniosą.

Bartłomiéj.

Słuchajno ty smyku, kiedy już dziś taki czas, że jaja mądrzejsze są od kur, to ja ci powiadam, że kury jeszcze całkiem téż nie zgłupiały. Kaśki ci się zachciewa, obaczysz ją, jak swoje ucho. — Ojciec jéj stary Duda ciągle ze mną wojuje, wczoraj wpędził mi swoją kobyłę w jęczmień, ale ja go nauczę po kościele gwizdać. Byłem wcoraj u adwokata i adwokat powiedział, że go wsadzi do prochowni.

Franek.

A cóż-to takie ta prochownia?

Bartłomiéj.

Prochownia?

Franek.

A juści.

Bartłomiéj.

No, toć ja jéj ta nie oglądałem, ale kiéj pan adwokat powiada, to pewnie będzie taka koza, tylko fundamentniejsza niż ta co w gminie, i nie zamyka się na patyk jak u nas, ino na kłódkę, a wartuje przy niéj nie stójka z kłonicą, tylko żołnierze z harmatami.. Tam go wsadzę, niech go robaki stocą za moją krzywdę!.

Franek.

Ej! tatulu, tatulu, nie obrażajta Pana Boga, żyliśta z Michałem we zgodzie i sprawiedliwości, pokumaliśta się, a tera chcecie go zgubić. Obyście nie żałowali tego, mój ojcze, bo mnie się widzi, ze ten wasz adwokat to paskudny przechera i krętnik.

Bartłomiéj.

Jeszcze czego! ty mnie będziesz rozumu uczył! zaraz idę do adwokata i Michała zgubię, niech kosztuje co chce, ostatnią krowinę sprzedam! kapotę z grzbietu za-