Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przemijały się czas długi,
Nie wiedząc jedna o drugiej;
Aż jakoś zbliżył nurt wązki
Obie gałązki.

Szczęśliwy, komu dozwoli
Bóg towarzysza w złej doli!
Płynących obok gałązek
Ujął mnie związek.

Alić coś wodę zamąci,
Jedna z nich drugą potrąci:
Poszły od siebie zwrócone
W przeciwną stronę.

Żal więc ogarnął niemały,
Gdy się z osobna puszczały
Na powódź rzeki szeroką
I toń głęboką.

Z smutkiem zdały się obracać,
I niby z gniewem odwracać;
To bliżej siebie, to daléj
Szły podług fali.

Wtem Zefir, sprawca pogody,
Jął głaskać błękitne wody,
I tchem łagodnym ku sobie
Nakłaniać obie.

Gdy na to tkliwie patrzyłem:
„Złączcie się z sobą – mówiłem,
„Póki dma wieje życzliwa
„I was przyzywa!

Aż tu kamień wśrzód powodzi
Spółce gałązek przeszkodzi:
Znów je od siebie zdaleka
Uniesie rzeka.