Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stopami, ale wie, którędy trzeba
Piąć się do nieba.
Szczęśliwy, który świat z jego wabami
Pogardzić umiał i zdeptać nogami,
Którego umysł jest nieporuszony,
W kwadrat złożony.
Szczęśliwy, mówię, ale gdzież takiego
Najdziesz na świecie wieku dzisiejszego,
Żeby od swojej najpierwszej młodości
Nie uznał złości?
Żeby, od kresu samego puszczony,
Biegł na tak ślizkiej drodze niepotkniony,
Żeby we wszytkiem życiu jego cale
Nie było Ale?
Żeby na ten świat i jego szalone
Dumy i fochy myśli zapatrzone
Nie wpadły, wespół z jego służebniki,
W zdradliwe wniki?
Dawno ci byli, których okazałą
Cnota do nieba żywo porywała,
Dzisiaj takiego za naszego wieka
Niemasz człowieka.
Wszyscy my zgoła, których odmiennemi
Hekate koły oświeca na ziemi,
Wszyscy nieprawi, że niemasz jednego
Doskonałego.
Wszyscy błądzimy, a co starsze lata,
To dalej bieżym w błędną puszczą świata.
Rzadki na dobry tor powrół uczyni
Z dzikiej pustyni.
Tak, przeciw wodzie płynąc, gdy ramiona
Opuścisz, prędko powódź niewściągniona
Tam cię zaniesie, kędy niczebrniony
Nurt zakręcony.
Wszytkich mieszkańców swoich świat przeklęty,
Zwabiwszy na swe zdradliwe ponęty,