Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozkoszy zażyć mogła: o biedne i płone
Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunkow i żałości więcej,
Czego ty doznać możesz sam z siebie napręcej.
Ucieszyłeś się kiedy z dziewki tej tak wiele,
Żeby pociecha twoja i ono wesele
Mogło porównać z twoim dzisiejszym kłopotem?
Nie rzeczesz tego, widzę. Także trzymaj o tem,
Jakoś doznał; ani się frasuj, że tak rana
Twojej ze wszech namilszej dziewce śmierć zesłana.
Nie od rozkoszyć poszła; poszła od trudności,
Od pracej, od frasunków, od złez, od żałości,
Czego świat ma tak wiele, że, by też co było
W tym doczesnym żywocie człowieczeństwu miło,
Musi smak swój utracić prze wielkość przysady
A przynamniej prze bojaźń nieuchronnej zdrady.
Czegoż płaczem, prze Boga? czegoż nie zażyła?
że sobie swym posagiem pana nie kupiła?
Że przegróżek i cudzych fuków nie słuchała,
Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała,
Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa
Matka doszła: co z więtszem utrapieniem bywa,
Czy je rodzić, czy je grześć? Takieć pospolicie
Przysmaki wasze, czem wy sobie świat słodzicie.

W niebie szczere rozkoszy a do tego wieczne,
Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne.
Tu troski nie panują, tu pracej nie znają,
Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają,
Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
Tu śmierć, łzami karmiona, nie ma już wolności;
Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy
Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.
Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi
Ani sobą nocy niewidomej wodzi;