Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiwat! — wykrzyknął, zrywając się na ich widok. — Świetnie, żeście przyszli... — Uściskał serdecznie łapki obu zwierzątek, nie czekając aż Szczur przedstawi mu Kreta. — Jak to poczciwie z waszej strony — ciągnął dalej, skacząc wkoło nich. — Miałem właśnie wysłać łódkę po ciebie Szczurku, z surowym rozkazem aby cię tu natychmiast dostawiono żywego czy umarłego. Bardzo mi jesteś potrzebny — obaj jesteście mi potrzebni. Czy chcecie coś zjeść lub napić się? Chodźmy do domu coś przekąsić. Nie macie pojęcia, jak dobrze się składa żeście przyjechali!
— Posiedzimy sobie tutaj spokojnie, Ropuszku — rzekł Szczur, rzucając się na fotel. Kret zasiadł obok niego i grzecznie pochwalił „rozkoszną siedzibę“ Ropucha.
— Najpiękniejszy dwór na całym Wybrzeżu! — wykrzyknął skwapliwie Ropuch. — A nawet powiem więcej — na całym świecie.
Tu Szczur trącił Kreta. Na nieszczęście Ropuch zauważył ten ruch i zaczerwienił się. Zapanowała kłopotliwa cisza, poczym Ropuch wybuchnął śmiechem.
— Nic nie szkodzi, Szczurku — powiedział. — To przecież mój zwykły sposób wyrażania się. Przyznasz chyba, że ten dwór nie taki znowu brzydki, prawda? Tobie się też podoba. No, a teraz chłopcy, mówmy poważnie. Potrzeba mi właśnie takich zwierząt jak wy. Musicie mi dopomóc. Chodzi o ważną sprawę.
— Masz zapewne na myśli wiosłowanie — wtrącił