Przejdź do zawartości

Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odzyskali dzięki bezprzykładnemu męstwu, znakomitej strategii i umiejętnemu zastosowaniu kijów.
Następnego ranka Ropuch zaspał swoim zwyczajem i zeszedł okropnie późno na śniadanie; na stole zastał pewną ilość skorupek od jaj, resztki grzanek, zimnych i twardych jak podeszwy, maszynkę od kawy w trzech czwartych próżną i niewiele co więcej. Nie wpłynęło to dodatnio na jego humor, zważywszy iż ten dom był mimo wszystko jego własny. Przez oszklone drzwi jadalni widział Kreta i Szczura, siedzących na trawniku w trzcinowych fotelach; opowiadali sobie najwidoczniej dykteryjki, gdyż ryczeli ze śmiechu i wymachiwali krótkimi łapkami. Borsuk, który był zagłębiony w porannym dzienniku, ledwie podniósł oczy i skinął łebkiem, gdy Ropuch wszedł. Lecz Ropuch znał go dobrze, zasiadł więc do stołu i starał się według możności jaknajlepiej wyzyskać resztki śniadania; powiedział sobie tylko, że wcześniej czy później porachuje się z przyjaciółmi. Gdy prawie już skończył jeść, Borsuk podniósł oczy i oświadczył dość oschle:
— Bardzo mi przykro, Ropuchu, ale obawiam się, że masz przed sobą ciężką pracę na dzisiejszy ranek. Bo widzisz, trzeba koniecznie wyprawić zaraz bankiet na uczczenie tej wyprawy. Wszyscy się tego po tobie spodziewają — właściwie taki jest zwyczaj.
— Doskonale! — rzekł Ropuch z gotowością. — Zrobię wszystko co może komukolwiek sprawić przyjem-