Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umfem do „Ropuszego Dworu” w otoczeniu wszystkich przyjaciół, którzy zapewniali go usilnie, że jest mądrym Ropuchem.
Na drugi dzień spał długo, a gdy zeszedł na dół, inne zwierzęta skończyły już śniadanie. Kret wyślizgnął się samotnie, nie mówiąc nikomu dokąd idzie. Borsuk siedział na fotelu i czytał gazetę, wcale nie biorąc do serca tego co miało się stać wieczorem. Szczur zaś biegał po pokoju z łapkami pełnymi rozmaitej broni i rozkładał ją na podłodze na cztery stosy, mrucząc pod nosem:
— Szabla — dla — Szczura, szabla — dla — Kreta, szabla — dla — Ropucha, szabla — dla — Borsuka.
I tak dalej. Mówił rytmicznie, a cztery stosy coraz to się powiększały.
— To wszystko bardzo dobre, Szczurku — rzekł po chwili Borsuk, spoglądając ponad gazetą na pracowite zwierzątko. — Nie ganię tego, co robisz. Ale skoro ominiemy Łasice i ich wstrętne karabiny, mogę cię zapewnić, że nie będą nam potrzebne szable i pistolety. Kiedy dostaniemy się we czterech do jadalnej komnaty, to w pięć minut oczyścimy laskami pokój z tej całej hołoty. Byłbym to sam zrobił, tylko że nie chciałem pozbawiać was tej zabawy.
— Strzeżonego Pan Bóg strzeże — odparł Szczur z namysłem, wycierając rękawem lufę pistoletu i przyglądając się jej.
Ropuch po skończonym śniadaniu wziął w łapkę