Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uzbrojeni w pistolety, szable i pałki... — wykrzyknął Szczur.
— I rzucimy się na nich — rzekł Borsuk.
— I przetrzepiemy ich, przetrzepiemy, przetrzepiemy! — wrzeszczał zachwycony Ropuch, biegając wkoło pokoju i przeskakując przez krzesła.
— A więc — powiedział Borsuk, który wrócił do zwykłej powściągliwości — plan już gotowy i nie macie nad czym dyskutować i kłócić się. A ponieważ jest już bardzo późno, idźcie spać w tej chwili. Jutro rano przygotujemy wszystko czego potrzeba.
Ropuch, ma się rozumieć, poszedł pokornie za innymi — wiedział czym opór pachnie — choć czuł się o wiele zanadto podniecony aby móc zasnąć. Lecz przeżył długi dzień pełen przygód, a prześcieradła i kołdry były to przedmioty przyjazne i wygodne po prostej słomie, którą skąpo rozściełano na kamiennej podłodze w przewiewnej celi, to też ledwie Ropuch przyłożył łebek do poduszki, już chrapał szczęśliwie.
Miał oczywiście dużo snów; o drogach, które uciekały przed nim, kiedy ich najwięcej potrzebował, o kanałach, które za nim goniły i chwytały go, o barce wyładowanej jego własną bielizną, barce wjeżdżającej do jadalnej komnaty w chwili gdy odbywał się proszony obiad; potem znalazł się sam w tajnym przejściu i szukał drogi, tymczasem przejście kręciło się, i wierciło, i otrząsało, a wreszcie siadło na własnym ogonie, ale jednak wkońcu wrócił cało i z try-