Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tora, jeżeli uważasz, że go potrzebujesz naprawdę. Ale nie zdaję mi się, aby z tobą było aż tak źle. Pomówmy o czym innym.
— Obawiam się, drogi przyjacielu — rzekł Ropuch ze smutnym uśmiechem — że „rozmowa” niewiele pomaga w podobnych wypadkach. Coprawda — jeśli o to chodzi — to i lekarz nie pomoże, lecz tonący brzytwy się chwyta. Ale, ale, jeśli już pójdziesz po doktora czy nie zechciałbyś za jednym zachodem poprosić aby rejent do mnie wstąpił? Strasznie mi przykro, że ci sprawiam jeszcze jeden kłopot, lecz o ile pamiętam, musisz przejść tuż obok jego drzwi. Oddałbyś mi tym wielką przysługę; bywają chwile — może powinienem raczej powiedzieć bywa chwila — kiedy stajemy wobec przykrych obowiązków, a obowiązki te należy spełnić, nawet ze szkodą dla wyczerpanego organizmu.
— Rejent! O, musi być źle z nim naprawdę — pomyślał wystraszony Szczur i opuścił śpiesznie pokój, nie zapominając jednak zamknąć drzwi na klucz.
Za drzwiami stanął i zaczął się zastanawiać. Obaj jego przyjaciele byli daleko, nie miał więc z kim się naradzić.
— Ostrożność nie zawadzi — powiedział sobie po namyśle. — Zdarzało się już nieraz, że Ropuch zupełnie bezpodstawnie imaginował sobie chorobę, ale nie słyszałem nigdy, aby żądał przybycia rejenta. Jeśli mu naprawdę nic nie jest, doktór mu wytłumaczy, że jest