Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słońce było na zachodzie, ojcowie i matki biegają po polach i ogrodach, szukając dziatek. Młoda matka pierwsza trafia na trawnik pod lipą i z krzykiem rozpaczy upada na zczerniałe zwłoki pierwszej dziewczynki, była to jej pierworodna córka. Na ten głos straszliwy biegną niewiasty, biegną ojcowie, schodzą się starcy. Matki rozdzierającym krzykiem chcą przywrócić do żywota zmarłe dzieci, ojcowie w milczeniu płaczą, a starcy ze łzawem okiem mówią: »Był tu mór dzieci, dziewczyna Cicha«. Pierwsza matka, co zwołała swoim krzykiem inne, nie powstała już więcej; drugie niewiasty wprowadzają z rozpaczą do chaty mężowie, starcy zabrali trupy dziatek, aby je pochować w świętej ziemi.
W Zielonej Dąbrowie wiatr ciepły powiał, właśnie słońce już tylko ostatnim promieniem świeciło, a pozostała drużyna strwożonych dziatek nie śmiała ruszyć się z miejsca. Mglisty obłok nadpływa na ich głowy, z pośrodka wychodzi dziewica ślicznej urody z miłym uśmiechem. Niektóre dziatki wyciągając do niej rączki zawołały: »Matko! matko!« I biegły do nie] jak do matki. Dziewica tuliła je do łona, udzielała łakoci, inne patrząc na to, z radością biegną za pierwszemi, a dziewica sadzi je rzędem w obłok i gdy wybrała wszystkie, mglisty obłok uniósł się w górę, płynie lekko, dziatki gwarzą wesoło; bo je dziewica jak matka utula i pieści.
Zadzwoniły dzwony we wsi, niosą zmarłą matkę naprzód; niewiasty płaczą na swój stan sierocy, bo żadne we wsi nie zostało dziecię. Mę-