Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozwinął piękny kobierzec. — »No, siadajcie razem ze mną!« Wyrwi-dąb więc z Wali-górą usiedli wygodnie na nim. Człeczek klasnął, a kobierzec niesie ich niby ptak na skrzydłach.
— »Zapewne was to dziwiło«? człeczek mały znowu rzeknie — »żem tak prędko biegł po ziemi: widzicie, oto trzewiki, com dostał od czarownika; kiedy wdzieję, wtedy biegnę: co krok to mila; co skoczę, to dwie.«
Wali góra prosi, tedy Wyrwi-dąb łączy swe proźby, by dał po jednym trzewiku; bo chociaż są tacy mocni, jednak droga nogi trudzi Poruszony więc proźbami, podarował im trzewiki! Gdy niemało ulecieli, zsadził ich pod wielkiem miastem, a w tem mieście był smok wielki, codzień wiele ludzi zjadał. Król ogłosił: »Kto się znajdzie, że tego smoka zabije? — dwie mam córy do wyboru; jednę oddam mu za żonę i po śmierci tron swój oddam.«
Stają więc bracia przed królem, oświadczają swą gotowość, że zabiją tego smoka. Pokazano im jaskinię, gdzie ten potwór zamieszkiwał. Idą śmiało na pół drogi: on mały człeczek się zjawia.
»Jak się macie, przyjaciele! wiem, gdzie kres jest waszej drogi; lecz posłuchajcie mej rady: włóż każdy na nogę trzewik, bo smok jak wyskoczy nagle, nie da machnąć ręką.«
Posłuchali mądrej rady. Wyrwi-dąb stanął przed jamą, wzniósł z zamachem dąb ogromny, by jak tylko łeb ukaże, jednym ciosem smoka zgładził. Wali-góra zaszedł z tylu i jaskinią z szczerej skały trzęsie, jakby snopem żyta.