Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moskale, Francuzi, Anglicy, nawet Turcy. To mu się obijało o uszy, słyszał. Bili się w różnych wojskach Polacy, o tem słyszał naokoło ciągle. Słuchał o tej wojnie, bał się jej razem ze wszystkimi, ale tyle myślał o swojej własnej nędzy i o dzieciach swoich, że czasu o niej myśleć nie miał. Nagle poczęła go dusić ta myśl: co ma myśleć? Wśród tego strasznego huku i trzasku nieopodal. Że był dziadem, to wiedział — to przekonanie wypełniało mu całe życie i zastanawiać się nad tem nie potrzebował. Był głodny on i jego dzieci były także głodne, poniewierany, lekceważony, pogardzony był i on i jego dzieci tak samo. Teraz właśnie przyszła uparta uporczywa myśl: co on ma myśleć o wojnie?
Nadaremnie wysilał mózg. Gdy zdrzemywał się dwa razy na moment, wydało mu się, że widzi Władka na białym koniu z szablą w ręce, a nawet raz wydało mu się, że niesie nad nim chorągiew, jaką czasem widywał na ratuszu, a którą znał jako „polską“ — ale gdy odbiegła go drzymota, coś zniewoliło go zastanawiać się: co on i co ta wojna? — i żadnego wytłomaczenia nie mógł znaleźć.
A przecież czuł że to wytłomaczenie jest. Że jest coś poza, czy ponad jego nędzą i głodem wiekuistym, jego i jego dzieci, poza, czy ponad wiekuistą poniewierką, w której żył. Coś, ale co? Jak się nazywa? Co to jest? Przecie nie-