Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, ponad tapczanem. Krawiec Baczakiewicz rzucił oczyma: szyba była wybita i dziura w ścianie naprzeciwko.
— Kula z karabinu — pomyślał. — Zbliżyli się...
I wśród grzmotu armat odróżniać począł salwy i pojedyńcze strzały karabinowe.
Nagle jakby grad gruby zadzwonił mu w górne szyby i utonął w deskach ściany naprzeciw.
— Po nas — przeleciało po głowie krawca Baczakiewicza, zrobiło mu się gorąco i zimno i dreszcz nim zatrząsł do ostatniej kości.
Po nas... po mnie... po dzieciach...
Uciekać —
Ale gdzie? jak?...
Już zdawało mu się, że słyszy głosy ludzkie, jakby wykrzyki komendy, wrzaski, jęki, wycia... Abo się mi wydaje, abo naprawdę — myślał.
Byłby zapalił lampkę, ale się bał światłem zdradzić. Nie wiedział, co może nastąpić. Godzina za godziną biegła, a on tak siedział w nieruchomości i w mroku, słuchając wrzawy wojennej.
Bił się świat. Krawiec Baczakiewicz wiedział to. O co się świat bił, nie wiedział. Zaczął próbować łamać sobie głowę, aby coś pojąć. Jakie on sam zajmuje stanowisko w stosunku do tej wojny. Słyszał, że się biją Niemcy, Węgrzy,