Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzy na kopyto. Trochę opodal, z boku, trzy figury ludowe włoskie: matka z dzieckiem na ręku, chłop i dziewka.
Opowiadał mi nieboszczyk stary Wala z Zakopanego, że za jego młodych lat był góral Gałajda, zbójnik, tego wzrostu, że mu wysocy ludzie głowami pod pachę sięgali. Słowem: olbrzym.
Otóż wyobraźcie sobie, że taki Gałajda wyłazi z góry i zjawił się na rynku w Nowym Targu, gdzie musiały podówczas krążyć cudowne powieści o bandytach z Podhala, a gdzie wydawać się oni musieli czemś bardzo ciekawem i zdumiewającem, strasznem trochę, a niezmiernie osobliwem, ale cokolwiek bądź — dosyć blizkiem, znajomem, a nawet pokrewnem. Każdy, coby koło takiego olbrzyma Gałajdy przechodził, zatrzymałby się, co drugi otwarłby gębę, tak, jak to robi środkowa figura na obrazie, ale niktby nie uciekał, jak uciekanoby przed Gałajdą w Łowiczu, lub Nowomińsku, lub jakby przed centuarem uciekali dzisiejsi Włosi, albo Grecy. Wyobraźcie sobie twarze Nowotarżan, do których lat temu sześćdzieciąt przybył olbrzymi zbójnik podhalański kupić na przykład prochu, lub skóry na kierpce, a będziecie mieli wyrazy twarzy wieśniaków, przechodzących mimo kuźni.
Obraz ten ma wszystkie cechy Boecklina: jest fantastyczny, jest realny, jest grą imaginacyi opartą na prawdzie, jest bogaty w plasty-