Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się pomodlili, powstał baca i krzyknął na gońców: Goń! Ci zegnali owce ku oknom, a juhasi wzięli się do dojenia i wypuszczali po jednej ze strągi. Gdy podojono, gońcy zawołali: Dość! Nieg bedzie pokwalony Jezus Hrystus! Juhasi przeżegnali się i chuchnąwszy w ręce ruszyli ku szałasowi za Sobkiem bacą. Ten uchylił skrzypiących drzwi i przestąpiwszy próg pozdrowił pustkę: „Nie bedzie pokfalony Jezus Hrystus!“
Potem nad naczyniem, w którem się mleko na żentycę przygotowywało, Sobek, zakasawszy szerokie rękawy koszuli, rozciągnął czystą, cieniutką, lnianą satę, (szmatę), położył na środku jej mały, gruby woskowy krzyżyk, święcony i drobnej cetyny, gałązek smrekowych, aby mleko szło z gielet bez brudu i poświęcone.
Gdy zaś i krowy wydojone do szóp zaparto, woły, konie i capy polegały na trawie, psy koło nich zeszli się pasterze do bacowskiego szałasu.
Było tam towarzystwo przebrane, chłop znał do chłopa sposób, (wiedział, co drugi chłop wart), a i dziewki były nie płone, bo każda obuchem wilka ubić mogła.
Tam oni koło watry siedzieli w dymie dusznym, wędząc w nim gibkie, mocne ciała i pasterskie odzienie.
Na hali zbyrkotały dzwonki, to tu, to tam, to owcze, to wole, to z królewskich szóp, ale nie