Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Miałem sen straszny — — śniło mi się piekło —
olbrzymia przestrzeń, jak zatoczy oko,
wszystko, miast nieba, pokryte rozwlekłą
smutną, ponurą, zimową pomroką,
a gdzie się krwawa u rubieży żarzy
zorza — szatany tam stoją na straży.
Lecz jakże inny jest szatan w widzeniu,
niż ten, którego malują w kościele — —
głowy półwilcze, półpsie, wzrok w uśpieniu,
bydlęca sierć ich porasta po ciele.
Gdybym nie wiedział, że były szatany,
zwałbym bydlęcym ten huf, rozsypany
po wszystkich krańcach, jak oko zasięga.
Nieme, milczące, jakby senne zjawy,
okropna, głucha, bydlęca potęga,
głupia!

Tak stoją, jak posągi z lawy,
i obramili cały świat dokoła,
za który nikt wyjść, nikt dechnąć nie zdoła!...

Na tej przestrzeni, w taką straż ujętej,
jakież widoki! Tam tłum głów odcięty,
ale odcięty ziemią od tułowia —
tylko te głowy widno — lud wkopany —
wszystkie te głowy z twardego wezgłowia
wołają: chleba!... Jak wiatr rozpętany,
co się po polu kapuścianem wije
i szumi w liściach i ryczy i wyje
ponad okrągłe głowice: tak ryczą,
wołając: chleba!...